KAŻDE DZIECKO W SPEKTRUM AUTYZMU MA SWÓJ MOUNT EVEREST
Wyobraźmy sobie dziecko – ciche, zamyślone, może czasem zbyt głośne, może czasem zbyt ciche. Patrzy inaczej, myśli inaczej, czuje mocniej lub pozornie „za słabo”. To dziecko w spektrum autyzmu. W oczach wielu dorosłych – trudne, do zmiany. W rzeczywistości – wyjątkowe. Każde z tych dzieci nosi w sobie swój osobisty Mount Everest – cel, marzenie, potencjał, który domaga się uznania i rozwoju. Ale żeby na ten szczyt wejść, potrzebna jest mapa. I nie – dziecko nie może jej narysować samo. To zadanie dla nas, dorosłych – rodziców przede wszystkim, później nauczycieli i społeczeństwa.
Mapa przez świat niezrozumienia jest trudna do narysowania. Największym problemem dzieci i młodzieży w spektrum autyzmu nie jest sam autyzm. To, co najbardziej boli, to rzeczywistość społeczna – system szkolny, który nie rozumie różnorodności, nauczyciele, którzy nie zostali przygotowani do pracy z dziećmi neuroróżnorodnymi, oraz dorośli, którzy – choć często pełni dobrej woli – nie potrafią porzucić neurotypowych oczekiwań wobec nieneurotypowych dzieci.
To my, dorośli, jesteśmy przewodnikami. I to my często gubimy drogę, zbaczamy ze szlaku, albo wyczerpują się nam baterie w latarce. Wymagamy dostosowania do reguł, które sami ustaliliśmy, nie zauważając, że dzieci z ASD nie są w stanie ich zrealizować bez przemocy wobec siebie. Oczekujemy ciszy, skupienia, „normalnych” reakcji, bez zrozumienia, jak ogromnym wysiłkiem jest dla tych dzieci samo funkcjonowanie w hałaśliwym, chaotycznym świecie szkoły. Brakuje nam cierpliwości, pokory i nade wszystko wiedzy oraz ludzkiej życzliwości.
Między szkołą a domem – sztafeta błędów, to niczym tor przeszkód. Zrzucamy winę – nauczyciele na rodziców, rodzice na szkołę. W efekcie dziecko zostaje samo. Z etykietą „trudne”, „niegrzeczne”, „dziwne”. Zapominamy, że to nie dziecko nie radzi sobie z rzeczywistością. To rzeczywistość nie radzi sobie z dzieckiem. Często w imię pozornego „dobra ogółu” marginalizujemy potrzeby jednostki. Lepiej zamknąć dziecko w spektrum u Pani pracującej w szatni, niż wpuścić je na akademię szkolną, bo co burmistrz sobie pomyśli. Tworzymy jednolite wymagania, zapominając, że różnorodność nie jest zagrożeniem, ale szansą.
Rodzice, zdesperowani i zmęczeni, często próbują „naprawić” dziecko, zamiast je zrozumieć. Nauczyciele, przeciążeni i niedoinformowani, szukają „spokoju” zamiast szukać relacji. A dziecko? Ono cały czas patrzy. I czeka na znak, że może być sobą. Niestety większość dzieci autystycznych NIGDY takiego znaku nie dostaje. Do końca życia się maskuje i tworzy dla siebie alternatywną rzeczywistość, by się „nie rzucać w oczy”. Niestety to nie jest jego i jej rzeczywistość, tylko świata otaczającego.
Droga na szczyt jest powolna, mozolna, z licznymi zakrętami. Każde dziecko w spektrum autyzmu ma szansę wejść na swój Mount Everest. Ale potrzebuje dobrej mapy – indywidualnej, elastycznej, tworzonej z empatią. Potrzebuje dorosłych, którzy zamiast prostować drogę, nauczą się podążać za tymi, którzy idą inaczej. Potrzebuje szkoły, która przestanie działać jak fabryka, a zacznie być przestrzenią autentycznego rozwoju.
Nie chodzi o rewolucję. Czasem wystarczy uważność i życzliwość. Otwarte drzwi do cichej sali. Zgoda na przerwę w samotności. Pytanie: „Jak mogę ci pomóc?” zamiast „Dlaczego znowu to robisz?”. To detale są punktem zwrotnym w podróży na szczyt.
Na koniec…
Nie każde dziecko w spektrum marzy o tym samym. Dla jednego Mount Everestem będzie samodzielny zakup w sklepie, wytarcie pupy, czy włączenie pralki dla innego – przyjaciel, praca, studia. Ale wszystkie te szczyty mają coś wspólnego – można je zdobyć, jeśli tylko pozwolimy dziecku iść własnym tempem, własną trasą, z naszym mądrym towarzyszeniem, a nie kontrolą.
Zamiast budować normy i oczekiwania, budujmy mosty. I bądźmy tym, czego każde dziecko – nie tylko w spektrum – najbardziej potrzebuje: bezpiecznym towarzyszem w drodze optymalnego rozwoju.

Tag:ASD, autyzm, zespół Aspergera